Nie wiem czy wiecie, ale uwielbiam promocje. Czasami czuję się jak łowca, który tylko czyha, żeby upolować choć jedną. Podróżować we Francji nie jest wcale tak prosto. Szybko, bezpiecznie i wygodnie? To nie dla mnie! Jak na biedną studentkę przystało musi być przede wszystkim tanio. Bilety za 2€ do Bordeaux i za taką samą cenę do Angers. Brzmi świetnie. Nie ma co się zastanawiać, kupujemy. W czwartek o 16:00 wsiadamy do całkiem pustego autobusu i ruszamy w stronę Paryża, gdzie z małą przerwą przesiadamy się dalej. Mroźny wieczór, a w przerwie Happy Meal w restauracji pod Złotymi Łukami. O 6:00 rano jesteśmy w Bordeaux. Pogoda przyjemna i o dziwo nie pada. Tu na szczęście mamy zaprzyjaźnionego przewodnika, a raczej koleżankę po erasmusowym fachu. To właśnie dzięki niej mogłyśmy zacząć pozytywny dzień z kubkiem gorącej herbaty. Koło 8:00 zaczęło padać. Postanawiamy przeczekać deszcz i dzielimy się różnicami w studiowaniu między Bordeaux, a Angers. Akademiki podobne ( wręcz „szyte na tą samą miarę”). Po 12:00 pogoda lekko się zmienia i idziemy zjeść obiad w stołówce (koszt to jedyne 3,20€ za danie główne, przystawkę i deser). Wychodzimy objedzone i gotowe na zwiedzanie miasta. Bordeaux jest wpisane na światową listę zabytków UNESCO, a zatem czeka na nas istna perełka.
Zaczynamy od Place de la Victoire. Kiedyś był to centralny punkt miasta, a obecnie… pełno tu murzynów. Znajduje się tu dawna brama miasta (Porte d’Aquitaine), która od samego początku wygląda mi na łuk triumfalny (później dowiedziałam się, że faktycznie była na nim wzorowana). Obok chętnie fotografowany żółw z brązu.
Kolejnym naszym punktem jest gotycka bazylika św. Michała (Basilique Saint-Michel). Kilka zdjęć i lecimy dalej.
Brzeg rzeki Garonne robi wrażenie, a w szczególności piękny most Pont de Pierre (czyli Most z Kamienia). Zaprojektowany i wybudowany z rozkazu Napoleona. Ciekawostką jest, że ma 17 łuków, czyli dokładnie tyle samo co liter w „Napoleon Bonaparte”. Przypadek? Nie sądzę.
Na placu Quinconces oglądamy Fontannę z pomnikiem Monument des Girondins, czyli Kolumnę Żyrondystów. Postawiona o dziwo nie dla upamiętnienia wielkich czynów, a przypomnienia czasów Wielkiej Rewolucji, kiedy to Żyrondyniści ze względu na swoje tendencje federalistyczne, zostali oskarżeni o działanie na szkodę jedności oraz nierozerwalność Republiki, a 22 nich zastało straconych właśnie na tym placu. Pomnik niezwykle ekspresyjny. Przedstawia trzy postacie, które symbolizują: Zepsucie, Ignorancję i Kłamstwo. Tuż nad- wznosi się potężna kolumna (aż 50 metrów!) a na niej statua „Wolność zrzucającą łańcuchy”. Szkoda, że tego dnia nie widzimy słońca.
Katedra St. Andre (św. Andrzeja) od samego początku wygląda mi na znajomą. A to dlatego, że zbudowana na wzór tej słynnej Paryskiej Notre-Dame. Obecnie (podobno od kilku lat) jest czyszczona z mchu itp. i naprawdę widać już różnicę. W środku piękne, duże organy i rozety.
Wąskie uliczki, przestronne place i piaskowa zabudowa. Kraina wina… Gdyby chociaż na trochę wtedy wyszło słońce. Zdjęcia byłyby zupełnie inne. A kiedy jest tak szaro i ponuro nawet aparatu wyciągać się nie chce.
Bordeaux polecam, ale raczej w słoneczne, ciepłe dni… Kiedy wszystkie fontanny działają, a w szczególności słynne lustro wody. Planuję powrót w jakiś upalny dzień.